Od razu po
przekroczeniu progu mieszkania Richard Freitag poczuł swąd przypalonych
pierniczków i mocny aromat grzanego wina. Uśmiechając się pod nosem, udał się
do kuchni, gdzie Severin Freund w uroczym fartuszku w reniferki, stał bezradnie
na środku pomieszczenia, ze łzami w oczach przyglądając się blasze pełnej
uroczych, acz przypalonych pierniczków.
- Wow, z
ciebie to prawdziwy masterchef. - Zaśmiał się Richard, nonszalancko opierając
się o framugę drzwi.
Blondyn
niemalże podskoczył na dźwięk Richardowego głosu, w ostatniej chwili mocniej
przytrzymując blachę, ratując ją tym przed niechybnym upadkiem.
- Istnieje
takie coś jak dzwonek, panie Freitag. - Rzucił obrażonym tonem, chcąc
zamaskować własne zawstydzenie nieudolnymi próbami kucharzenia. I trochę zdjąć
uwagę bruneta ze swojego ślicznego fartuszka.
-
Usłyszałbyś dzwonek, gdybyś ściszył Last Christmas. - Wypomniał mu
łagodnie Richi, po czym postanowił się rozgościć i usiadł na wysokim krześle
tuż przy kuchennej wyspie. - Ojej, też mogę poprosić tego Glühwein?
- To Glühwein zniszczyło mi pierniczki. - Sev
odłożył na blat blachę i zwiesiwszy smutno głowę, wyciągnął gliniany kubeczek z
szafki i nalał Richardowi odrobinę trunku. - Znaczy... Jest takie pyszne, że aż
zapomniałem o pierniczkach! A obiecałem Caren, że te święta będą idealne.
- Swoją
drogą, gdzie Caren?
-
Pojechała do Amorbach, do ciotki pomóc jej w przygotowaniach. A ja miałem
zostać tutaj i wszystko ładnie ogarnąć.
- Wygląda
katastrofalnie. - Stwierdził Freitag, ogarnąwszy pomieszczenie wzrokiem. No bo
cały blat zaciapany był jajkami i mąką, a podłoga lepiła się od bliżej
niezidentyfikowanej masy. Nie wspominając już o czarnych pierniczkach i
nieprzyjemnych zapachu spalenizny. Richard posłał koledze współczujące
spojrzenie, po czym sięgnął po jak najmniej przypalonego piernika. I to był
błąd, gdyż ciastko smakowało gorzej niż przeżute wkładki Freunda. - Lepiej nie
daj tego zjeść Caren, jeśli nie chcesz spać na kanapie. - Chłopak wypluł
piernika na rękę i szybko napił się grzanego wina, by pozbyć się ohydnego smaku
tego czegoś. Bo trudno nazwać to było jakimkolwiek jedzeniem! O tak, Severin
Freund do wybitnych kucharzy bynajmniej nie należał.
- Richiii,
błagam! Pomóż mi! - Severin uczepił się ramienia bruneta, błagalnie zaglądając
w jego oczy. A że Richard dobre serduszko miał, zlitował się nad swoim
przyjacielem i założywszy fartuszek w mikołaje (skąd u Severina takie
uwielbienia dla świątecznego motywu? Freitag mógłby się założyć, że blondyn
miał teraz na sobie bokserki w bałwanki albo inne Rudolfy. Sprawdzać bynajmniej
tego nie chciał) i stanął przy kuchennym blacie, obejmując dowodzenie na tym
kulinarnym statku.
- Najpierw
trzeba ogarnąć ten burdel. - Zarządził i obaj zabrali się do pracy.
***
- No chyba
sobie jaja robisz. Stefek!!! - Kubackiemu aż ręce opadały, gdy śledził
kulinarne poczynania Huli. A niby to taki mądry i rozważny ojciec Hulowej
rodziny, a tu proszę, nawet pierogów ruskich toto nie umie zrobić. Za jakie
grzechy przypadło mu bycie w parze ze Stefanem, za jakie? Przecież ostatnio był
grzeczny i nawet przestał latać na prawo!
- Zamilcz
i lep! - Rzucił autorytarnym tonem Stefcio, po czym obsypał Dejvida mąką.
- Głupcze,
tylko nie moje włosy! - Dzióbao w porywie szału złapał się za głowę i próbował
wytrzepać mąkę ze swoich cudownych, złotych włosów. Niestety, potrzeba było
tutaj czegoś znacznie lepszego, a mianowicie szamponu z czarnej rzepy, który
ratował go i jego włosy z każdej opresji. Co z tego, że śmierdział jak
dietetyczne chrupki Kota? Ważne, że działał i utrzymywał jego fryzurę w dobrej
kondycji.
-
Dawidzie, nakazuję ci wrócić! - Krzyknął za nim Stefan tym znienawidzonym przez
Kubackiego belferskim głosem, ale Dzióbao Stefcia nie słuchał, pochłonięty
przeszukiwaniem Hulowej łazienki. Niestety, nie znalazł szamponu z rzepy ani
nawet pokrzywowej odżywki, co go specjalnie nie zdziwiło. Patrząc na włosy
Stefana, wiedział, że Hula dobrych szamponów po prostu nie posiadał.
- Zaraz
wracam. - Przepchnął się obok stojącego w drzwiach Stefana i szybko ubrawszy
kurtkę, wypadł z domu niczym Usain Bolt.
- Ale
nasze pierogi na kadrową wigilię, Dejviiii! - Stefcio bezradnie oparł ręce na
biodrach, patrząc na znikającą sylwetkę Kubackiego. No trudno, pomyślał,
najwyżej będą musieli nakupić pierogów w
biedrze.
***
- Jeej,
Vilberg, dlaczego nie wiedziałem, że umiesz piec takie zajebiste pierniki! -
zachwycił się Anders Fannemel, gdy kolejny tego wieczoru pierniczek przedostał
się do jego żołądka. Swoją drogą, niech go Walter pokaże za takie obżarstwo,
ale na Mirana, boga wiatru, tym pierniczkom naprawdę nie dało się oprzeć!
- Mam
wiele talentów, o których nie wiecie. - Andreas zamachnął swymi złotymi
włosami, śmiejąc się jak flirtująca nastolatka. - I niektórych nigdy pewnie nie
poznacie. - Uśmiechnął się tajemniczo, z rozpustnym błyskiem w oku.
- Wolę nie
wnikać. - Stwierdził Stjernen.
- Możecie
zamknąć japy? Oglądamy film! - Oburzył się Bardal, przyciskając mocniej do
piersi pilota i obrzucając plotkary oburzonym spojrzeniem. Doprawdy nie
wiedział, jak można gadać podczas oglądania najlepszego i najbardziej
świątecznego filmu ever! - Jak mam płakać na Love Actually, gdy słyszę
wasze irytujące głosy?
- Bardalo,
nie kochasz nas? - Hilde z miną bezdomnego psa przytulił się do boku Andersa i
zaczął cicho łkać. - No nie bądź taki!
-
Spieprzaj, że pan! - Ziemniak wyrwał się z objęć Hildeły (któremu najwyraźniej
brak żeńskiego towarzystwa ostatnio bardzo doskwierał, skoro brał się za
żonatego i statecznego faceta!) i przesiadł się na wolny fotel, zanurzając się
po raz kolejny w fascynujące losy bohaterów swojego ulubionego filmu.
Ale nie
tylko Bardalek kochał Love actually miłością czystą i wieczną, albowiem
również Kenny Gangnes przeżywał miłosne perypetie bohaterów niemalże jakby
dotyczyły jego samego. Raz po raz chrupiąc pierniczki i popijając je zimnym
mlekiem, z zapartym tchem śledził ich losy i krytykował za każdym razem, kiedy,
w jego mniemaniu, źle postępowali. Całkowicie zanurzył się w tym fikcyjnym
świecie, na śmierć zapominając o siedzących obok kolegach i nie słysząc ich świńskich
kawałów.
Jego mama
byłaby taka dumna, że nie ulega negatywnym wpływom reszty grzesznych Norków!
- Wiecie
co? - Zaczął Vilberg, chwilę po tym jak shejtował spojrzeniem Bardala i
Gangnesa. - Mam w kuchni flaszkę polskiej wódki, trochę lukru i czekolady.
Ozdóbmy pierniczki!
- O
Walterze Nieomylny, tak! - Fannisowi aż oczy zaświeciły się niczym miliony
monet. Oczywiście na wizję siebie dającego artystyczny wyraz swojego
światopoglądu, a nie na myśl o wódce, nawet jeśli miałaby to być polska wódka.
- Do
roboty! - Zatarł rękami Rune i jako pierwszy pognał do Vilbergowej kuchni.
- I do
wódki! - Dopowiedział Hilde.
- Ja to
jednak mam świetne pomysły. - Pan domu pokręcił głowę, jakby dziwiąc się
swojemu geniuszowi i w blasku swojej zajebistości również udał się do kuchni.
***
- Macieju,
czy oni naprawdę myślą, że zabijemy te karpie? - Piotrek Żyła z nieskrywanym
przerażeniem patrzył na trzy dorodne ryby pływającego w jego wannie. Zdążył je
autentycznie polubić, nadając każdej z niej imię: Apoloniusz, Walter i Wiewiór.
Apoloniusz, ponieważ Polo Tajner był Piotrkowym, niekończącym się źródłem
inspiracji; Walter na cześć wspaniałego i nieomylnego Waltera Hofera; Wiewiór,
gdyż Piotrek zawsze chciał nazwać jakieś zwierzę swoim przydomkiem.
- Ja nie będę brodzić się w ich krwi. Fujka! - Kot skrzywił się. - I na pewno ich nie
zabiję.
- To mamy
problem.
- Taki
mały.
- Co
robimy?
- Nie
wiem.
-
Wajcenka?
- Jasne.
Wajcenek zawsze dobry.
Więc
skoczkowie zasiedli przy stole w kuchni i popijając chłodnego wajcenka, myśleli
nad swoim problemem. Trybiki w ich głowach pracowały na najwyższych obrotach,
mimo to rozwiązanie nie chciało nadejść - nawet po trzecim wajcenku.
W końcu
nad pieczołowicie ułożoną fryzurą Kota pojawiła się jasna żarówka, zwiastująca
koniec ich intelektualnej udręki.
- Od czego
mamy Biedronkę, przyjacielu?
- He he
he, i to jest dobra myśl, Kocie!
***
-
Makaronie, zabieram cię do centrum handlowego!
Michael
odsunął od ucha telefon i jeszcze raz spojrzał na wyświetlacz. Szlirenpała. A
to ciekawe. Chociaż nie. No bo jak można wyrywać Michcia z popołudniowej
drzemki? Przecież to wbrew wszelkim zasadom i normom. Niewyspany Nudeln to zły
Nudeln, a żeby Nudeln był wyspany to musi dużo spać, czy Gregor nie potrafi
tego zrozumieć?
- Serio?
Mogłeś się nieco bardziej wysilić na naszą pierwszą randkę. - Burknął w
odpowiedzi, po czym przeciągle ziewnął. Marzył, by wrócić do cudownych objęć
Morfeusza i śnić o górze makaronu i frytek.
- Michael,
matole, obudź się! - Parsknął z irytacją Schlieri i Michi był pewny, że w tym
momencie skoczek wywrócił oczami. - Przesypiasz całe życie!
- Nie twój
interes. - Hayböck wydął usta i zmarszczył czoło w geście irytacji, choć Gregor nie mógł
go zobaczyć. - Muszę dużo spać i jeść dużo warzywek, by być dużym, silnym i by
wygrać TCS!
- Tak się
tego nie wygrywa. - Zaśmiał się Schlierenzauer, co jeszcze bardziej zezłościło
Nudelna. Gdyby mógł to rozszarpałby włosy Gregora na fryzurę w stylu Kocha. Ale
zrzedłaby mu wtedy mina, ha!
- Jeszcze
zobaczymy. - Mruknął Michi i wyczołgał się z łóżka (</3), by udać się do
kuchni po szklankę zimnej wody. W duchu przysiągł sobie, że gdy tylko spotka
się z Gregorem to zatłucze go jak Sandra kotlety. Nikt nie może bezkarnie
budzić Michcia z drzemki!
-
Blablabla, przestań gadać, wyskakuj z tej durnej piżamy w pingwiny i migiem do
galerii!
Hayböck spuścił wzrok z zażenowaniem
przyglądając się swojej słodkiej piżamce, którą dostał pod poduszkę od Mikołaja
(ale Michcio już nie wierzy w Mikołaja od dawna, okeeej?).
- Nie
ubieram jej! - Stwierdził i się po prostu rozłączył. Blondyn poczuł się dumny z
tego buntowniczego gestu. Tak bardzo ucieszył go ten jawny przejaw buntu, że
szybko ściągnął piżamkę i złożywszy ją w równą kosteczkę, przebrał się w
koszulę i dżinsy, po czym złapał za kluczyki do swojego nowego, czadowego,
żółtego auta i pojechał na spotkanie z Gregorem.
***
- Ale jak
to mamy zrobić barszcz z ciebie? - Jan Ziobro bezradnie rozłożył ręce,
wpatrując się w przepis, który dostał od swojej babci.
- Barszcz
z buraków, debilu. - Warknął Murańka, taki jakiś poddenerwowany od samego rana.
- No
właśnie mówię. - Janek uśmiechnął się cwano, za co dostał kuksańca od Klimka,
znaczy Klemensa.
- Idiota
jeden. - Skwitował młodszy ze skoczków, po czym wyciągnął z szafki wielki
garnek i położył go na kuchence. - Sam jesteś burak.
- Wiesz,
że to nieprawda. - Ziobro wystawił język niczym uczeń w podstawówce. Oczywiście
Klimek nie mógł patrzyć obojętnie na poczynania Jana, więc znowu uderzył
kumpla.
- Nie bij
mnie sieroto!
- Bo co?
- Bo to!
I zaczęli
rzucać się burakami, które wcześniej dostali również od babci Ziobro. Niestety
buraki zostały całkowicie zmasakrowane przez mało rozgarniętych skoczków.
Również sami młodzieńcy nie najlepiej się prezentowali, pochlapani przez
buraczany sok. Nie wspominając już o kuchni, która wyglądała jakby przeszło
przez nią stado głodnych Bartków Kłusków.
- Gotujmy
może. - Zaproponował Ziobro głosem pełnym zrezygnowania.
- A ma to
sens? - Zapytał Murańka, bawiąc się pozostałością po buraku.
-
Najmniejszego.
- Więc...
- Nie
widzę innego wyjścia...
- Niż...
- Biedra!
- Wykrzyknęli obaj, po raz pierwszy dzisiejszego dnia będąc zgodnymi i pognali
do miejscowej Biedronki.
***
- Jesteś
pewien, że tak to się robi? - Severin z powątpiewaniem w oczach przypatrywał się
poczynaniom młodszego kolegi. Richard natomiast z wręcz mistrzowską precyzją
wsypał do miski mąkę, wbił jajka i dodał mnóstwo innych składników.
- Umiesz
gotować? Nie? Więc proszę cię łaskawie, zamilcz. - Freitag uśmiechnął się
szeroko i kontynuował robienie ciasta. Freund nie mógł wyjść z podziwu jak te
piątkowe palce sprawnie ugniatały ciasto i ogólnie jak brunet odnajdywał się w
kuchni. Aż wstyd zaczął palić policzki Sevika, bo jak to możliwe, żeby taki
zaganiany za dziewczynami małolat był lepszy w pieczeniu od takiego stanowczego
i dojrzałego mężczyzny, jakim niebywale był Freund. Blondyn w duchu przysiągł
sobie, że po sezonie zapisze się na jakiś kurs gotowania.
Ciasto
było już gotowe, więc Niemcy wzięli się za wykrajanie różnych wzorków. Niestety
Severin omyłkowo kupił wielkanocne foremki, także skoczkowie byli zmuszeni
robić pierniki w kształcie owieczek, zajączków i pisanek.
- Nawet
foremek nie umiem kupić. - Westchnął po raz tysięczny Freund, kładąc na blachę
piernikowego baranka. - Caren chyba się załamie.
- Upij ją
grzanym winem, może niczego nie zauważy. - Rzucił ze śmiechem Richi.
- Gdzie ty
w ogóle nauczyłeś się piec?
-
Pamiętasz, że nie pojechałem do Rosji na skoki? Tylko udawałem wtedy chorego.
Siostra zmusiła mnie, bym piekł z nią pierniki, które potem sprzedawała na Weinachtsmarktu.
Cały weekend nie wychodziłem z kuchni, upiekłem chyba z tysiąc pierników!
- Ja
pieprzę, Richi jesteś moim mistrzem!
Richard
zarumienił się na te słowa i szybko, by Sev nie zauważył jego czerwonych
policzków, odwrócił się do niego plecami i złapawszy za blachę, wsadził ją do
nagrzanego piekarnika.
- Czego
nie robi się dla rodziny? - Skromnie wzruszył ramionami.
- Są
święta, rodzina jest najważniejsza. O kuraki, ile rzeczy ja się mogę od ciebie
nauczyć. Dziękuję! - Wzruszony Severin rzucił się w ramiona Richarda, mocno go
do siebie tuląc. - Wesołych świąt, krasnoludku.
-
Nawzajem, Zęboludzie.
***
-
Nienawidzę cię, Hula. Serio. - Mamrotał pod nosem Kubacki, gdy wraz ze Stefanem
przemierzał rozległe, sklepowe alejki. - Czy ty widzisz moje włosy? Widzisz jak
oklapły? Widzisz, jakie zrobiły się matowe? To przez twoją mąkę! Ja już z tobą
więcej nie gotuję!
- Szkoda.
A liczyłem już, że zrobimy karierę niczym Pascal Brodnicki i Karol Okrasa. -
Odgryzł się Stefcio, gdyż z całym szacunkiem dla swojego kolegi ale, nie mógł
już dłużej znieść jego złorzeczenia.
- W życiu!
- Dlatego
tutaj jesteśmy.
Dejvi parsknął z irytacją, po czym zatrzymał się przed regałem zapełnionym
najróżniejszymi pierogami.
- Ojejku,
co za wybór. I które mamy wybrać? - Blondyn zachwyconym wzrokiem prześlizgiwał
po najróżniejszych mrożonkach, oczami wyobraźni widząc te wszystkie smakołyki
na swoim talerzu.
- Ruskie,
geniuszu. - Prychnął Stefan, po czym sięgnął ręką po paczkę klasycznych
pierogów. Jednakże zatrzymała go Dawidowa łapa.
-
Stefanie, nie. Błagam. Marzę o tych pierogach z jabłkami. I o tych z kapustą.
No pliska, Stefan!
- Ależ to
wbrew tradycji!
- Nie
obchodzi mnie tradycja! - Kubacki groźnie tupnął nogą i założywszy ręce na
piersiach odwrócił się od Huli, robiąc minę obrażonej pięciolatki. - Nie ma
miłości, są pierogi.
Stefcio z
konsternacją patrzył na Dawida. Doprawdy trudno było nadążyć za Dejvidowym
myśleniem; w jednej chwili opieprza cię toto za pierogi przypominające ciastowe
kulki, a w drugiej wyznaje miłość pierogom i domagając się jakiś rarytasów
strzela focha z przytupem. Tylko melodyjki brak! No jaka diwa się znalazła! Na
Schlierenzauera on to nie wygląda, by mógł się tak bezkarnie obrażać, pomyślał
złośliwie Stefcio, ale zaraz dopadły go wyrzuty sumienia. No bo są święta, a
ludzie w święta powinni się godzić, a nie kłócić. Dlatego przytulił się do
wciąż nadąsanego blondasa i wypluwając z ust jego kłaki, zaczął ugodowym głosem:
- No
Dejvi, zrobimy jak chcesz. Weźmiemy wszystkich po paczce. Trzeba otwierać się
na nowe smaki, nie?
Kubackiemu aż oczy zaszły łzami i ze wzruszeniem objął Stefcia, ciesząc się jakby co najmniej
wygrał jakiś konkurs PŚ. Był tak bardzo szczęśliwi, że aż wybaczył Stefanowi
jego wcześniejsze zachowanie i rzucanie mąką.
- Stefek,
jesteś najlepszy! - Wykrzyknął entuzjastycznie i zaczął wypełniać sklepowy
wózek paczkami pierogów. Jednakże nagle znieruchomiał słysząc jakiś
podejrzliwie znajomo brzmiący głos....
- Ty
matole, biały barszcz? BIAŁY??? Ja pieprzę, z kim ja pracuję?
***
- Oesu!
Mój pierniczek ma peniska! - Hilde ze wzruszeniem w głosie podniósł do góry
piernikowe ciastko, dumnie prezentując je światu. - Jest i-de-a-l-ny!
- Piernik
czy penis? - Zapytał Fannemel, którego nos i policzki wyciapane były kolorowymi lukrami. Trudno było poznać czy
Fannis dekoruje pierniki czy siebie.
- Całość!
Całość! Ha ha ha! - Tom, otumaniony alkoholem, zatoczył się po kuchni i przez
nieuwagę upuścił swoje arcydzieło. Pierniczek niestety zamienił się w kupkę
okruchów, a różowy lukier pobrudził podłogę, którą Vilberg mył przez pół dnia
na własnych kolanach. Oczywiście Złotowłosy był przerażony, gdy Tom tak jawnie
pogwałcił jego ciężką pracę. Na zmianę purpurowiał i bladł i, by zapobiec
zbliżającemu się atakowi agresji, polał jeszcze jedną kolejką. W końcu są
święta i nie powinno się na siebie złościć, nawet na taką tępotę, jaką
bez wątpienia był Tom Hilde.
- Patrzcie
- zaczął Rune, który, znajdując się we własnym, żółwiowym świecie, nawet nie
zauważył tego krótkiego incydentu, od którego jego kolegom aż zaparło dech w
piersiach. - Zrobiłem Fanniska w żółtym plastronie!
Fannisek,
zobaczywszy piernika wyglądającego żywcem jak on - z tym samym spojrzeniem pod
byka, z tą samą fryzurą i z żółtym plastronem z wielką jedynką pośrodku -
uśmiechnął się szeroko, a po jego policzkach spłynęły ogromne łzy. Gest
Velty wzruszył go bardziej niż hymn norweski zagrany po jego pierwszym
zwycięstwie. Nie minęła chwila, a już przytulał się do kolegi, zasypując jego
dzieło komplementami i obiecując, że nigdy przenigdy nie zje ów piernika, a co
więcej, że nawet włoży go do specjalnego hermetycznego pojemniczka i postawi w
swoim salonie, co by odwiedzający również mogli go podziwiać. Również sam Rune
wzruszył się niebywale i postanowił, że, gdy Anders wygra Kryształową Kulę,
upiecze ogromnego (jebanie wielkiego, gdybyśmy chcieli dokładnie cytować
Velczynę) piernika w kształcie Fannisa wskakującego na podium i dumnie
unoszącego trofeum.
I gdy tak
chłopcy płakali sobie w swoje kołnierze i zachwycali się swoimi wizjonerskimi
wizjami, Andreas Stjernen wpadł na genialny, w swoim mniemaniu oczywiście,
pomysł. Bo od dziecka marzył, by zostać Świętym Mikołajem i uszczęśliwiać
każdego bez wyjątku. W końcu wszyscy zasługują na prezenty! O tak, Stjernen
lubi być hojny!
- Hilde,
trzeźwiej, potrzebuję renifera!
- Njeee -
Wybełkotał blondyn, tuląc do serca butelkę polskiej wódki.
Stjernen
szybko zorientował się, że Tom nie puści flaszki, póki całej nie opróżni, więc
postanowił zostawić go w spokoju. Cóż, obejdzie się bez renifera!
- Vilbergu
kochaniutki, jakie ty masz piękne i zdrowe włosy! To ty czy twoja nowa schauma?
- Stjerni zatrzepotał rzęsami w stronę Andreasa V., który od kilku minut
wysyłał jakieś głupie tweety.
- Chwalą
kogoś, pewnie mnie. - Złotowłosy podniósł wzrok z nad telefonu i przyjrzał się
swojemu koledze. - Czego dusza pragnie?
- Przyda
mi się ten twój ohydny, czerwony sweter, wata i jakiś worek na śmieci...
***
- Ty
matole, biały barszcz? BIAŁY??? Ja pieprzę, z kim ja pracuję! - Murańka
teatralnym gestem przyłożył dłoń do czoło, z całych sił starając się nie
wybuchnąć niczym Pointner w trenerskim gnieździe. Jak Apoloniusza kochał, gdyby
miał chorągiewkę, to by nią zaraz o coś uderzył, a najprawdopodobniej o pusty
łeb Ziobry. No bo kto widział, by bożonarodzeniowy barszcz był biały? Czy ten
Ziobro jest taki tępy czy tylko jest daltonistą?
- Jakby to
robiło jakąś różnicę. - Obruszył się Janek, wydymając wargi i chowając ręce w
kieszeniach.
-
Gigantyczną, na litość Boską!
-
Powinieneś księdzem zostać, a nie dzieci robić.
- Odezwał
się!
- Idiota!
- Debil!
- Więc
jaki ten barszcz? Bo muszę na chatę spadać, dziecko wykąpać. - Jan gniewnie
łupnął spojrzeniem na młodszego kolegę. Ten uniósł ręce w geście poddania.
-
Czerwony. I nawet mi nic o dzieciach nie mów, bo dzisiaj w nocy moja kolej
wstawania do Klimka Dżuniora.
- A
mamusia mówiła, że seks dopiero po ślubie...
- Co wy tu
robicie?!
Chłopcy aż
się wyprostowali, gdy zabrzmiał nad nimi ostry baryton Stefana Huli.
Zaczerwienili się po koniuszki uszów, zawstydzeni tym, że zostali przyłapani na
gorącym uczynku. Każdy się stara, w fartuszkach stoi od samego rana w kuchni, a oni,
jak te dwie ciamajdy, w Biedronce kupują...
I wtedy
duet Murańka&Ziobro zauważył wózek wypełniony biedronkowymi pierogami...
- Co do
cholery...
- HE HE
HE! - Nieważne stały się barszcze i pierogi, bo oto w rozpędzonym wózku pchanym
przez Macieja Kota prosto na towarzystwo pędził nie kto inny jak Piotr Żyła...
***
Schlierenzauer i Hayböck opadli na drewnianą ławkę i pijąc
hipsterską kawą, zaczęli przeszukiwać Google w celu znalezienia jak najlepszego
prezentu dla Sandry, Gregusiowej lubej, gdyż Gregor nie chciał ofiarować jej po
raz tysięczny tych samych skarpetek od Prady. Raz przecież może szarpnąć się na
coś lepszego! Gdyby to jeszcze było takie łatwe... W ciągu dwóch godzin
przelecieli pół galerii, a jedyne zakupy, jakie zrobili to kilka wełnianych
swetrów ze świątecznym motywem i jakieś eko-wino. W końcu samemu sobie prezenty
też trzeba dawać!
- A ty co
kupiłeś Verze? - Zaciekawił się Gregor, gdy Google po raz pierwszy raz w życiu
go rozczarowały brakiem sensownych i niebanalnych pomysłów świątecznych.
- Choinkę
z makaronu. - Michi wypiął dumnie pierś.
Gregor,
zamiast winszować pomysłowości, opluł się kawą.
- Ja nie
wiem, jak mogłeś ją wyrwać, skoro jesteś takim tępym matołem. Kto daje
dziewczynie takie prezenty?
- Na pewno
jej się spodoba! - Michcio zwiesił smutno głowę, poruszony uwagą przyjaciela.
Przecież się starał i naprawdę jest najlepszym chłopakiem na świecie...
- Jesteś
najgorszym chłopakiem na świecie, na stówę!
... albo i
nie.
- Serio, jak ty ją wyhaczyłeś? Na bezradnego chłopczynę czy na forsę?
- No wiesz
co? - Hayböckowi nie podobał się kierunek, w którym zmierzała ich rozmowa, albowiem
kochał Verę i wierzył, że ona jest z nim dla jego wnętrza, a nie dla pięknej
buźki czy portfela wypełnionego grubym ojrem.
-
Nieważne. Lepiej dokup coś do tej choinki. Rusz tym chudym tyłkiem i w drogę! -
Schlieri wstał z ławki i wyrzuciwszy styropianowy kubek do kosza, poganiał Michaela.
- Naprawdę
uważasz, że mam chudy tyłek? Bo myślałem, by schudnąć i...
- Nudeln,
staph! Jest idealnie, a teraz chodź.
I
wyruszyli, dalej buszując po sklepach i niemal umierając od miliona ludzi, ich
torbów i rozwrzeszczanych dzieci plujących na prawo i lewo. Ale ich katorgi się
opłaciły i chłopcy w końcu kupili dwie pary - odpowiednio po jednej dla Sandry
i Very - skarpetek od Prady...
***
- Wiesz
co? Ja bym to kupił paluszki rybne, ale w tych biedronkowych to więcej jest
panierki niż ryby. A gdybyśmy my je robili, to przecież nie odstawilibyśmy
takiej fuszerki. - Kot pokiwał smutną głową, tonąc w rozważaniach na temat ryb.
- A ty, Piter, co myślisz?
Piotrek
uśmiechnął się iście diabelsko i nie bacząc na ludzi wokół, wskoczył do
sklepowego wózka, chichocząc wniebogłosy.
- Kocie,
zostań moim psem zaprzęgowym!
- Za dużo
wajcenków, kolego. - Maciej zaśmiał się, ale nie mógł powiedzieć, że pomysł
Żyły mu się nie spodobał. Było wręcz przeciwnie, gdyż w głowie Maciejki od
dawna żyło marzenie, by zrobić w sklepie totalną rozpierduchę, a przy okazji
przejechać się takim wózkiem.
- Nie bój
żaby i wiśta wio! - Piotrek zakręcił ręką nad głowę, jakby imitując lasso.
Kot, nie myśląc długo, wrzucił do wózka ryby, które już wcześniej wybrał i uchwyciwszy
poręczy tej supi maszyny, zaczął biec.
- Z drogi
śledzie, bo petarda jedzie! - Zawył.
- HE HE
HE! - Wtórował mu śmiechem Żyła.
I pędzili
tak przez sklep, ledwo wyrabiając na zakrętach i omal nie taranując Michała
Wiśniewskiego, póki nie wykoleili się na, o zgrozo, swoich kadrowych kolegach!
- CO WY
TUTAJ ROBICIE? ZAKUPY. DLACZEGO? BO GOTOWANIE JEST DLA BAB! - Wykrzyknęli
chórem.
- Ja
pierdolę, biedronkowa wigilia. - Podsumował krótko Klemens.
***
Bardal
poruszył się gwałtownie, gdy jakiś niewyraźny szmer przeciął powietrze. Brunet
zmrużył oczy i przebadawszy przestrzeń dookoła, przeniósł zaniepokojony wzrok
na Gangnesa, który nie odlepiał patrzałek od telewizora od bitej godziny.
- Kenny,
słyszałeś to? - Zapytał konspiracyjnym tonem, na co Kenneth wzruszył lekceważąco
ramionami.
- Pewni
Hildeła znowu się upiła i tańszy na blacie Vilberga z miotłą.
- Pewnie
masz rację. - Zgodził się Anders i powrócił do oglądania. Jednakże długo nie
było mu dane cieszyć się seansem, gdyż hałas powtórzył się jeszcze dwukrotnie, z
czego za ostatnim razem był to już ewidentny rumor, który został usłyszany nawet
przez Kennecika.
- Okej,
trochę się boję. - Stwierdził młodszy ze skoczków, po czym schował się za
Bardalem, bo, jak uznał, Bardal, jako doświadczony ojciec ziemniaczanej rodziny
ma wprawę w radzeniu sobie z potworami, smokami czy innymi paszczurami.
Żadnego
paszczura jednak nie było. Zamiast niego do pokoju wtoczyła się (i to
dosłownie) anorektyczna wersja Świętego Mikołaja z workiem na śmieci w jednej
ręce i ze smyczą, na końcu której końcu znajdował się Rune, w drugiej. Chłopcy
patrzyli na tą szopkę z ustami otworzonymi zupełnie jakby byli Romanem Koudelką
podczas lotu i nie wierzyli własnym oczom.
- O w dupę
Tepesa, co za jaja. - Szepnął do Kennetha Anders.
- Ja wciąż
się boję. - Kenny mocniej przylgnął do kumpla, nie spuszczając czujnego
spojrzenia z tego czegoś. Czymkolwiek to było.
- Rune,
wszystko w porządku? - Zapytał cicho Bardal, ale Velta pokręcił głową.
- Ja nie
żaden Rune, ja żółw! Bo renifera zabrakło na magazynie, a co to za Święty
Mikołaj bez magicznego pomocnika? Więc...
-
Rudolfie, cichaj! - Burknęły usta schowanego za watą dziwnego przybysza
ubranego w jakąś ohydną szmatę, zupełnie jakby wziętą z szafy Vilberga,
pomyślał Bardal.
Konsternacja
skoczków urosła jeszcze bardziej, gdy ów stwór zaczął wyciągać z worka...
prezenty?
- Dla
Bardalka mamy tutaj kilo ziemniaków, a dla Kennecika ruską wódkę, co by nam się
trochę chłopczyna rozszalał. Ale nie za bardzo, bo za rok rózga! - Brodaty pan
pogroził palcem Gangesowi i śmiejąc się do samego siebie, opuścił pokój,
ciągnąc za sobą uwiązanego Vee.. żółwia. - Wesołych Świąt, ho ho ho!
- Kurwa,
Kenneth, co to było?
- Święty
Mikołaj! - Odparł Kenni, wciąż niedowierzając własnemu szczęściu. - Rany Julek,
spotkaliśmy prawdziwego Świętego Mikołaja! Chłopaki nam nie uwierzą!!!
- Ja
pieprzę!!!
***
Apoloniusz
Tajner ze swoistym wzruszeniem przetasował zebranych wzrokiem i trzymając w
dłoniach opłatek zaczął przemówienie, które tak pieczołowicie układał przez
cały ranek, przez co nie mógł ku własnemu ubolewaniu wziąć czynnego udziału w
przedświątecznym sprzątaniu.
-
Milusińscy moi! Cieszę się, że zebraliśmy się tutaj wszyscy razem, przy tym
świątecznym stole, który wręcz ugina się od jedzenia przygotowanego w tym roku
przez naszych skoczków, którzy, jak widać, oprócz talentu sportowego posiadają
i talent kulinarny!
Nie
wiedząc czemu, skoczkowie na te słowa pochylili głowy, chowając swoje
zaczerwienione policzki. Polo jednakże uznał to za dobry znak, w końcu
skromność to taka ważna cnota w dzisiejszych czasach! Te jego chłopaki to
jednak porządne chłopy są!
- Wszystko
wygląda genialnie i aż nie mogę się doczekać, by zakosztować tych wspaniałości!
Ale zanim to nastąpi chciałbym życzyć sobie i Wam, by następny rok był równie owocny jak ten, który już powoli przemija. Byśmy nieprzerwanie parli do przodu,
spełniając zamierzone cele i marzenia oraz by nigdy nie opuszczał nas duch
walki. Jesteśmy drużyną i to zaprowadzi nas na szczyt! Poza tym życzę Wam
spokojnych, rodzinnych świąt...
-
Spokojnych jak na wojnie. - Wtrącił cicho Żyła, ale oczywiście został usłyszany
przez wszystkich, którzy zareagowali tłumionym śmiechem.
-...
samorealizacji, dalekich lotów i ogólnie wesołych świąt.
- Wesołych
świąt! - Powtórzyli wszyscy chórem i wzięli się za łamanie się opłatkiem i
składanie bardziej indywidualnych życzeń. Biedronkowa wieczerza jakby przestała
mieć znaczenie w tej rodzinnej, sielskiej atmosferze, gdzie każdy czuł się jak
w domu i mógł śpiewać kolędy, drąc eis przy tym
wniebogłosy.
Wesołych!
**************
Taki to mój sposób na powiedzenie "Wesołych Świąt!", zrodzony przy dekorowaniu pierniczków i słuchaniu Last Christmas. Takie bzdury, czasami nawet sama nie wiedziałam, co piszę xD. No i oczywiście dołączam się do życzeń Apoloniusza i mam nadzieję, że te święta będą dla Was wyjątkowe i warte zapamiętania. Wesołych, kochane!
A, nie znalazłam żadnego odpowiedniego zdjęcia do nagłówka, dzięki czemu wreszcie mogłam wykorzystać umiejętności nabyte na studiach i pobawić się w gimpie heheszky.
PS. Będę wdzięczna za zostawienie głosu w ankiecie!
No to skoro mogę skomentować bez konta, to skomentuję, bo twitter strasznie ogranicza :D.
OdpowiedzUsuńWięc... jak już pisałam chciałabym spędzić święta ze skoczkami, ale bez ich gotowania! Z Norwegami niewątpliwie byłoby genialnie, Austriacy mogliby mi prezentu nie kupować (niby skarpetki od Prady, ale to ciągle skarpetki...), a z Polakami jak nie przy stole, to chętnie zderzyłabym się w Biedrze (ale moment, Michał Wiśniewski? WAT? XD). Zauważyłam też, że duuużo się dzieje na głowach skoczków, a konkretnie z ich włosami. Dziwna sprawa :D
Ogólnie opowiadanie świetne, ale za krótkie! Pewnie na kontynuację nie ma co liczyć, chyba, że za rok? ;D
Na koniec chciałabym Ci życzyć zdrowych, wesołych i rodzinnych świąt. Prezenty pewnie już rozpakowane, więc się powstrzymam, ale na nowy rok życzę spełnienia marzeń, dążenia do postawionych celów i dużo weny do pisania kolejnych, tak cudownych opowiadań! xo
chyba właśnie coś takiego było mi teraz potrzebne. Po przeczytaniu tego brzuch boli mnie bardziej niz od świątecznego jedzenia. Więcej takich niespodzianek i to nie tylko na Święta poproszę.
OdpowiedzUsuńJesteś genialna. Serio <3
Nie mam pojęcia co tu było najlepsze, bo wszystko było tak genialne... Ale chyba Polacy i tak się wybili, jak zawsze.
OdpowiedzUsuńDobrze, że są tacy geniusze jak Ty.
I tak przy okazji... Zaczynam coś nowego, z Rysieńkiem, więc jak będziesz miała ochotę to zajrzyj na ty-nie-wiesz.blogspot.com
Kam, wchodzę tu dziś czwarty raz, nie mogę się uwolnic od penisowego pierniczka Tom'a i ogólnie naszych zdolnych polaczków, ilekroc sobie wyobrażam te sceny to padam i dławię się albo herbatą albo kawą jak Gregor, pozdrawiam <3 @Flyforawhile
OdpowiedzUsuńJejku jakie to jest cudowne. Uśmiałam się jak rzadko kiedy. Może jednak lepiej, żeby to kobiety zajmowały się świątecznymi przygotowaniami xD Chociaż chęci oczywiście zawsze się liczą. Fartuszkiem w reniferki, to nawet ja bym nie pogardziła, więc co się dziwić, że Sevi taki nosi. I biedny Michi, wyspać mu się nie dali. I jak on teraz wygra turniej czterech skoczni? No jak? No i oczywiście przez kogo? Przez tą Schlierenpałę. Swoją drogą, nieźle to do niego pasuje.
OdpowiedzUsuńNorwegowie oczywiście wygrali wszystko. Pierniczek z peniskiem, no ciekawe, ciekawe. I Stjernen jako Mikołaj. Z Norwegi to oni na biegun północny daleko nie mają, to mogli po prawdziwego świętego zadzwonić xD
Oby więcej takich opowiadań w twoim wykonaniu.
Buziaki :*
O JA PIERDOLĘ, tylko tyle. nie mam pojęcia co powiedzieć więcej, bo będę czuła się zawstydzona, że napisałam tak mało.
OdpowiedzUsuńMASZ TALENT I PISZ TAKIE RZECZY ZDECYDOWANIE CZĘŚCIEJ!
pozdrawiam jak Apoloniusza kocham, @luuvmysahineq x
absolutnie piękne! ja tam się wzruszyłam. biedronka zawsze w formie <3
OdpowiedzUsuńJa tu widzę lokowanie produktu :) polskie duety kulinarne made my day, szczególnie duet Hula-Kubacki, Norwedzy jak zawsze w formie :). Nie rozumiem co wszyscy z tymi skarpetkami - je cierpie na chroniczny brak skarpetek... Tych do pary ;)
OdpowiedzUsuńCoś więcej...?
E_A
ten jednopart wzrusza mnie niezmiennie od Wigilii, lubię tu wracać i przeżywać świąteczne przygotowania jeszcze raz, a w szczególności w towarzystwie takich skocznych pomocników ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Ale się uśmiałam. W przypadku Norwegów był to taki śmiech przez łzy, bo brakuje mi tej ekipy, która tutaj wystąpiła. No ale poudawajmy, że w norweskiej drużynie nic się nie zmieniło i odłóżmy smutki na bok.
OdpowiedzUsuńTakich świątecznych partów trzeba więcej!
Dobrze, że przeczytałam to kiedy moje pierniki są już dawno upieczone, ozdobione i w dużej ilości zjedzone, bo mam to do siebie, że lubię wyciągać pewne elementy z przeczytanych opowiadań do rzeczywistości. Brat by mnie chyba powiesił na choince gdybym, zainspirowana tą piękną historią, któremuś piernikowi nadała wygląd Fannemela albo jakbym wolała grzańce popijać zamiast ich pilnować w piecu. Ze skarpet od Prady to by się może ucieszył, bo to taki mały snob jest, ale na chwilę obecną chyba mogę sobie pozwolić tylko na choinkę z makaronu. W roli Mikołaja na pewno byłabym wiarygodniejsza niż Stjernen, ale nie brnijmy za daleko. Z resztą - upojona grzanym winem, bardziej nadawałabym się na Rudolfa z czerwonym nosem.
Najbardziej chyba czekałam na ten moment, w którym cała polska kadra spotka się w Biedrze i wyjdzie na jaw ten ich świąteczny wysiłek. No ale takie pójście do Biedronki to chyba jest jeszcze bardziej męczące niż gotowanie wszystkiego samodzielnie w domu. Nie dość że trzeba się tam wybrać to jeszcze brnąć w te przedświąteczne tłumy. Naprawdę, ja to ich podziwiam, że im się chciało. Na ich miejscu próbowałabym ratować te niekształtne pierogi i rozwalone buraki. Jedynie karpia bałabym się zabić, ale to zawsze można zlecić komuś innemu.
Widzę, że ta historia ma już 2 lata, ale liczę, że jeszcze kiedyś napiszesz coś świątecznego w takim klimacie. A żeby nie czekać aż do przyszłego roku to może na Wielkanoc? :D