środa, 24 grudnia 2014

świąteczna niespodziewajka!



Od razu po przekroczeniu progu mieszkania Richard Freitag poczuł swąd przypalonych pierniczków i mocny aromat grzanego wina. Uśmiechając się pod nosem, udał się do kuchni, gdzie Severin Freund w uroczym fartuszku w reniferki, stał bezradnie na środku pomieszczenia, ze łzami w oczach przyglądając się blasze pełnej uroczych, acz przypalonych pierniczków.
- Wow, z ciebie to prawdziwy masterchef. - Zaśmiał się Richard, nonszalancko opierając się o framugę drzwi.
Blondyn niemalże podskoczył na dźwięk Richardowego głosu, w ostatniej chwili mocniej przytrzymując blachę, ratując ją tym przed niechybnym upadkiem.
- Istnieje takie coś jak dzwonek, panie Freitag. - Rzucił obrażonym tonem, chcąc zamaskować własne zawstydzenie nieudolnymi próbami kucharzenia. I trochę zdjąć uwagę bruneta ze swojego ślicznego fartuszka.
- Usłyszałbyś dzwonek, gdybyś ściszył Last Christmas. - Wypomniał mu łagodnie Richi, po czym postanowił się rozgościć i usiadł na wysokim krześle tuż przy kuchennej wyspie. - Ojej, też mogę poprosić tego Glühwein?
- To Glühwein zniszczyło mi pierniczki. - Sev odłożył na blat blachę i zwiesiwszy smutno głowę, wyciągnął gliniany kubeczek z szafki i nalał Richardowi odrobinę trunku. - Znaczy... Jest takie pyszne, że aż zapomniałem o pierniczkach! A obiecałem Caren, że te święta będą idealne.
- Swoją drogą, gdzie Caren?
- Pojechała do Amorbach, do ciotki pomóc jej w przygotowaniach. A ja miałem zostać tutaj i wszystko ładnie ogarnąć.
- Wygląda katastrofalnie. - Stwierdził Freitag, ogarnąwszy pomieszczenie wzrokiem. No bo cały blat zaciapany był jajkami i mąką, a podłoga lepiła się od bliżej niezidentyfikowanej masy. Nie wspominając już o czarnych pierniczkach i nieprzyjemnych zapachu spalenizny. Richard posłał koledze współczujące spojrzenie, po czym sięgnął po jak najmniej przypalonego piernika. I to był błąd, gdyż ciastko smakowało gorzej niż przeżute wkładki Freunda. - Lepiej nie daj tego zjeść Caren, jeśli nie chcesz spać na kanapie. - Chłopak wypluł piernika na rękę i szybko napił się grzanego wina, by pozbyć się ohydnego smaku tego czegoś. Bo trudno nazwać to było jakimkolwiek jedzeniem! O tak, Severin Freund do wybitnych kucharzy bynajmniej nie należał.
- Richiii, błagam! Pomóż mi! - Severin uczepił się ramienia bruneta, błagalnie zaglądając w jego oczy. A że Richard dobre serduszko miał, zlitował się nad swoim przyjacielem i założywszy fartuszek w mikołaje (skąd u Severina takie uwielbienia dla świątecznego motywu? Freitag mógłby się założyć, że blondyn miał teraz na sobie bokserki w bałwanki albo inne Rudolfy. Sprawdzać bynajmniej tego nie chciał) i stanął przy kuchennym blacie, obejmując dowodzenie na tym kulinarnym statku.
- Najpierw trzeba ogarnąć ten burdel. - Zarządził i obaj zabrali się do pracy.

***

- No chyba sobie jaja robisz. Stefek!!! - Kubackiemu aż ręce opadały, gdy śledził kulinarne poczynania Huli. A niby to taki mądry i rozważny ojciec Hulowej rodziny, a tu proszę, nawet pierogów ruskich toto nie umie zrobić. Za jakie grzechy przypadło mu bycie w parze ze Stefanem, za jakie? Przecież ostatnio był grzeczny i nawet przestał latać na prawo!
- Zamilcz i lep! - Rzucił autorytarnym tonem Stefcio, po czym obsypał Dejvida mąką.
- Głupcze, tylko nie moje włosy! - Dzióbao w porywie szału złapał się za głowę i próbował wytrzepać mąkę ze swoich cudownych, złotych włosów. Niestety, potrzeba było tutaj czegoś znacznie lepszego, a mianowicie szamponu z czarnej rzepy, który ratował go i jego włosy z każdej opresji. Co z tego, że śmierdział jak dietetyczne chrupki Kota? Ważne, że działał i utrzymywał jego fryzurę w dobrej kondycji.
- Dawidzie, nakazuję ci wrócić! - Krzyknął za nim Stefan tym znienawidzonym przez Kubackiego belferskim głosem, ale Dzióbao Stefcia nie słuchał, pochłonięty przeszukiwaniem Hulowej łazienki. Niestety, nie znalazł szamponu z rzepy ani nawet pokrzywowej odżywki, co go specjalnie nie zdziwiło. Patrząc na włosy Stefana, wiedział, że Hula dobrych szamponów po prostu nie posiadał.
- Zaraz wracam. - Przepchnął się obok stojącego w drzwiach Stefana i szybko ubrawszy kurtkę, wypadł z domu niczym Usain Bolt.
- Ale nasze pierogi na kadrową wigilię, Dejviiii! - Stefcio bezradnie oparł ręce na biodrach, patrząc na znikającą sylwetkę Kubackiego. No trudno, pomyślał, najwyżej będą musieli nakupić pierogów  w biedrze.

***

- Jeej, Vilberg, dlaczego nie wiedziałem, że umiesz piec takie zajebiste pierniki! - zachwycił się Anders Fannemel, gdy kolejny tego wieczoru pierniczek przedostał się do jego żołądka. Swoją drogą, niech go Walter pokaże za takie obżarstwo, ale na Mirana, boga wiatru, tym pierniczkom naprawdę nie dało się oprzeć!
- Mam wiele talentów, o których nie wiecie. - Andreas zamachnął swymi złotymi włosami, śmiejąc się jak flirtująca nastolatka. - I niektórych nigdy pewnie nie poznacie. - Uśmiechnął się tajemniczo, z rozpustnym błyskiem w oku.
- Wolę nie wnikać. - Stwierdził Stjernen.
- Możecie zamknąć japy? Oglądamy film! - Oburzył się Bardal, przyciskając mocniej do piersi pilota i obrzucając plotkary oburzonym spojrzeniem. Doprawdy nie wiedział, jak można gadać podczas oglądania najlepszego i najbardziej świątecznego filmu ever! - Jak mam płakać na Love Actually, gdy słyszę wasze irytujące głosy?
- Bardalo, nie kochasz nas? - Hilde z miną bezdomnego psa przytulił się do boku Andersa i zaczął cicho łkać. - No nie bądź taki!
- Spieprzaj, że pan! - Ziemniak wyrwał się z objęć Hildeły (któremu najwyraźniej brak żeńskiego towarzystwa ostatnio bardzo doskwierał, skoro brał się za żonatego i statecznego faceta!) i przesiadł się na wolny fotel, zanurzając się po raz kolejny w fascynujące losy bohaterów swojego ulubionego filmu.
Ale nie tylko Bardalek kochał Love actually miłością czystą i wieczną, albowiem również Kenny Gangnes przeżywał miłosne perypetie bohaterów niemalże jakby dotyczyły jego samego. Raz po raz chrupiąc pierniczki i popijając je zimnym mlekiem, z zapartym tchem śledził ich losy i krytykował za każdym razem, kiedy, w jego mniemaniu, źle postępowali. Całkowicie zanurzył się w tym fikcyjnym świecie, na śmierć zapominając o siedzących obok kolegach i nie słysząc ich świńskich kawałów.
Jego mama byłaby taka dumna, że nie ulega negatywnym wpływom reszty grzesznych Norków!
- Wiecie co? - Zaczął Vilberg, chwilę po tym jak shejtował spojrzeniem Bardala i Gangnesa. - Mam w kuchni flaszkę polskiej wódki, trochę lukru i czekolady. Ozdóbmy pierniczki!
- O Walterze Nieomylny, tak! - Fannisowi aż oczy zaświeciły się niczym miliony monet. Oczywiście na wizję siebie dającego artystyczny wyraz swojego światopoglądu, a nie na myśl o wódce, nawet jeśli miałaby to być polska wódka.
- Do roboty! - Zatarł rękami Rune i jako pierwszy pognał do Vilbergowej kuchni.
- I do wódki! - Dopowiedział Hilde.
- Ja to jednak mam świetne pomysły. - Pan domu pokręcił głowę, jakby dziwiąc się swojemu geniuszowi i w blasku swojej zajebistości również udał się do kuchni.

***

- Macieju, czy oni naprawdę myślą, że zabijemy te karpie? - Piotrek Żyła z nieskrywanym przerażeniem patrzył na trzy dorodne ryby pływającego w jego wannie. Zdążył je autentycznie polubić, nadając każdej z niej imię: Apoloniusz, Walter i Wiewiór. Apoloniusz, ponieważ Polo Tajner był Piotrkowym, niekończącym się źródłem inspiracji; Walter na cześć wspaniałego i nieomylnego Waltera Hofera; Wiewiór, gdyż Piotrek zawsze chciał nazwać jakieś zwierzę swoim przydomkiem.
- Ja nie będę brodzić się w ich krwi. Fujka! - Kot skrzywił się. - I na pewno ich nie zabiję.
- To mamy problem.
- Taki mały.
- Co robimy?
- Nie wiem.
- Wajcenka?
- Jasne. Wajcenek zawsze dobry.
Więc skoczkowie zasiedli przy stole w kuchni i popijając chłodnego wajcenka, myśleli nad swoim problemem. Trybiki w ich głowach pracowały na najwyższych obrotach, mimo to rozwiązanie nie chciało nadejść - nawet po trzecim wajcenku.
W końcu nad pieczołowicie ułożoną fryzurą Kota pojawiła się jasna żarówka, zwiastująca koniec ich intelektualnej udręki.
- Od czego mamy Biedronkę, przyjacielu?
- He he he, i to jest dobra myśl, Kocie!

***

- Makaronie, zabieram cię do centrum handlowego!
Michael odsunął od ucha telefon i jeszcze raz spojrzał na wyświetlacz. Szlirenpała. A to ciekawe. Chociaż nie. No bo jak można wyrywać Michcia z popołudniowej drzemki? Przecież to wbrew wszelkim zasadom i normom. Niewyspany Nudeln to zły Nudeln, a żeby Nudeln był wyspany to musi dużo spać, czy Gregor nie potrafi tego zrozumieć?
- Serio? Mogłeś się nieco bardziej wysilić na naszą pierwszą randkę. - Burknął w odpowiedzi, po czym przeciągle ziewnął. Marzył, by wrócić do cudownych objęć Morfeusza i śnić o górze makaronu i frytek.
- Michael, matole, obudź się! - Parsknął z irytacją Schlieri i Michi był pewny, że w tym momencie skoczek wywrócił oczami. - Przesypiasz całe życie!
- Nie twój interes. - Hayböck wydął usta i zmarszczył czoło w geście irytacji, choć Gregor nie mógł go zobaczyć. - Muszę dużo spać i jeść dużo warzywek, by być dużym, silnym i by wygrać TCS!
- Tak się tego nie wygrywa. - Zaśmiał się Schlierenzauer, co jeszcze bardziej zezłościło Nudelna. Gdyby mógł to rozszarpałby włosy Gregora na fryzurę w stylu Kocha. Ale zrzedłaby mu wtedy mina, ha!
- Jeszcze zobaczymy. - Mruknął Michi i wyczołgał się z łóżka (</3), by udać się do kuchni po szklankę zimnej wody. W duchu przysiągł sobie, że gdy tylko spotka się z Gregorem to zatłucze go jak Sandra kotlety. Nikt nie może bezkarnie budzić Michcia z drzemki!
- Blablabla, przestań gadać, wyskakuj z tej durnej piżamy w pingwiny i migiem do galerii!
Hayböck spuścił wzrok z zażenowaniem przyglądając się swojej słodkiej piżamce, którą dostał pod poduszkę od Mikołaja (ale Michcio już nie wierzy w Mikołaja od dawna, okeeej?).
- Nie ubieram jej! - Stwierdził i się po prostu rozłączył. Blondyn poczuł się dumny z tego buntowniczego gestu. Tak bardzo ucieszył go ten jawny przejaw buntu, że szybko ściągnął piżamkę i złożywszy ją w równą kosteczkę, przebrał się w koszulę i dżinsy, po czym złapał za kluczyki do swojego nowego, czadowego, żółtego auta i pojechał na spotkanie z Gregorem.

***

- Ale jak to mamy zrobić barszcz z ciebie? - Jan Ziobro bezradnie rozłożył ręce, wpatrując się w przepis, który dostał od swojej babci.
- Barszcz z buraków, debilu. - Warknął Murańka, taki jakiś poddenerwowany od samego rana.
- No właśnie mówię. - Janek uśmiechnął się cwano, za co dostał kuksańca od Klimka, znaczy Klemensa.
- Idiota jeden. - Skwitował młodszy ze skoczków, po czym wyciągnął z szafki wielki garnek i położył go na kuchence. - Sam jesteś burak.
- Wiesz, że to nieprawda. - Ziobro wystawił język niczym uczeń w podstawówce. Oczywiście Klimek nie mógł patrzyć obojętnie na poczynania Jana, więc znowu uderzył kumpla.
- Nie bij mnie sieroto!
- Bo co?
- Bo to!
I zaczęli rzucać się burakami, które wcześniej dostali również od babci Ziobro. Niestety buraki zostały całkowicie zmasakrowane przez mało rozgarniętych skoczków. Również sami młodzieńcy nie najlepiej się prezentowali, pochlapani przez buraczany sok. Nie wspominając już o kuchni, która wyglądała jakby przeszło przez nią stado głodnych Bartków Kłusków.
- Gotujmy może. - Zaproponował Ziobro głosem pełnym zrezygnowania.
- A ma to sens? - Zapytał Murańka, bawiąc się pozostałością po buraku.
- Najmniejszego.
- Więc...
- Nie widzę innego wyjścia...
- Niż...
- Biedra! - Wykrzyknęli obaj, po raz pierwszy dzisiejszego dnia będąc zgodnymi i pognali do miejscowej Biedronki.

***

- Jesteś pewien, że tak to się robi? - Severin z powątpiewaniem w oczach przypatrywał się poczynaniom młodszego kolegi. Richard natomiast z wręcz mistrzowską precyzją wsypał do miski mąkę, wbił jajka i dodał mnóstwo innych składników.
- Umiesz gotować? Nie? Więc proszę cię łaskawie, zamilcz. - Freitag uśmiechnął się szeroko i kontynuował robienie ciasta. Freund nie mógł wyjść z podziwu jak te piątkowe palce sprawnie ugniatały ciasto i ogólnie jak brunet odnajdywał się w kuchni. Aż wstyd zaczął palić policzki Sevika, bo jak to możliwe, żeby taki zaganiany za dziewczynami małolat był lepszy w pieczeniu od takiego stanowczego i dojrzałego mężczyzny, jakim niebywale był Freund. Blondyn w duchu przysiągł sobie, że po sezonie zapisze się na jakiś kurs gotowania.
Ciasto było już gotowe, więc Niemcy wzięli się za wykrajanie różnych wzorków. Niestety Severin omyłkowo kupił wielkanocne foremki, także skoczkowie byli zmuszeni robić pierniki w kształcie owieczek, zajączków i pisanek.
- Nawet foremek nie umiem kupić. - Westchnął po raz tysięczny Freund, kładąc na blachę piernikowego baranka. - Caren chyba się załamie.
- Upij ją grzanym winem, może niczego nie zauważy. - Rzucił ze śmiechem Richi.
- Gdzie ty w ogóle nauczyłeś się piec?
- Pamiętasz, że nie pojechałem do Rosji na skoki? Tylko udawałem wtedy chorego. Siostra zmusiła mnie, bym piekł z nią pierniki, które potem sprzedawała na Weinachtsmarktu. Cały weekend nie wychodziłem z kuchni, upiekłem chyba z tysiąc pierników!
- Ja pieprzę, Richi jesteś moim mistrzem!
Richard zarumienił się na te słowa i szybko, by Sev nie zauważył jego czerwonych policzków, odwrócił się do niego plecami i złapawszy za blachę, wsadził ją do nagrzanego piekarnika.
- Czego nie robi się dla rodziny? - Skromnie wzruszył ramionami.
- Są święta, rodzina jest najważniejsza. O kuraki, ile rzeczy ja się mogę od ciebie nauczyć. Dziękuję! - Wzruszony Severin rzucił się w ramiona Richarda, mocno go do siebie tuląc. - Wesołych świąt, krasnoludku.
- Nawzajem, Zęboludzie.

***

- Nienawidzę cię, Hula. Serio. - Mamrotał pod nosem Kubacki, gdy wraz ze Stefanem przemierzał rozległe, sklepowe alejki. - Czy ty widzisz moje włosy? Widzisz jak oklapły? Widzisz, jakie zrobiły się matowe? To przez twoją mąkę! Ja już z tobą więcej nie gotuję!
- Szkoda. A liczyłem już, że zrobimy karierę niczym Pascal Brodnicki i Karol Okrasa. - Odgryzł się Stefcio, gdyż z całym szacunkiem dla swojego kolegi ale, nie mógł już dłużej znieść jego złorzeczenia.
- W życiu!
- Dlatego tutaj jesteśmy.
Dejvi parsknął z irytacją, po czym zatrzymał się przed regałem zapełnionym najróżniejszymi pierogami.
- Ojejku, co za wybór. I które mamy wybrać? - Blondyn zachwyconym wzrokiem prześlizgiwał po najróżniejszych mrożonkach, oczami wyobraźni widząc te wszystkie smakołyki na swoim talerzu.
- Ruskie, geniuszu. - Prychnął Stefan, po czym sięgnął ręką po paczkę klasycznych pierogów. Jednakże zatrzymała go Dawidowa łapa.
- Stefanie, nie. Błagam. Marzę o tych pierogach z jabłkami. I o tych z kapustą. No pliska, Stefan!
- Ależ to wbrew tradycji!
- Nie obchodzi mnie tradycja! - Kubacki groźnie tupnął nogą i założywszy ręce na piersiach odwrócił się od Huli, robiąc minę obrażonej pięciolatki. - Nie ma miłości, są pierogi.
Stefcio z konsternacją patrzył na Dawida. Doprawdy trudno było nadążyć za Dejvidowym myśleniem; w jednej chwili opieprza cię toto za pierogi przypominające ciastowe kulki, a w drugiej wyznaje miłość pierogom i domagając się jakiś rarytasów strzela focha z przytupem. Tylko melodyjki brak! No jaka diwa się znalazła! Na Schlierenzauera on to nie wygląda, by mógł się tak bezkarnie obrażać, pomyślał złośliwie Stefcio, ale zaraz dopadły go wyrzuty sumienia. No bo są święta, a ludzie w święta powinni się godzić, a nie kłócić. Dlatego przytulił się do wciąż nadąsanego blondasa i wypluwając z ust jego kłaki, zaczął ugodowym głosem:
- No Dejvi, zrobimy jak chcesz. Weźmiemy wszystkich po paczce. Trzeba otwierać się na nowe smaki, nie?
Kubackiemu aż oczy zaszły łzami i ze wzruszeniem objął Stefcia, ciesząc się jakby co najmniej wygrał jakiś konkurs PŚ. Był tak bardzo szczęśliwi, że aż wybaczył Stefanowi jego wcześniejsze zachowanie i rzucanie mąką.
- Stefek, jesteś najlepszy! - Wykrzyknął entuzjastycznie i zaczął wypełniać sklepowy wózek paczkami pierogów. Jednakże nagle znieruchomiał słysząc jakiś podejrzliwie znajomo brzmiący głos....
- Ty matole, biały barszcz? BIAŁY??? Ja pieprzę, z kim ja pracuję?

***

- Oesu! Mój pierniczek ma peniska! - Hilde ze wzruszeniem w głosie podniósł do góry piernikowe ciastko, dumnie prezentując je światu. - Jest i-de-a-l-ny!
- Piernik czy penis? - Zapytał Fannemel, którego nos i policzki wyciapane były  kolorowymi lukrami. Trudno było poznać czy Fannis dekoruje pierniki czy siebie.
- Całość! Całość! Ha ha ha! - Tom, otumaniony alkoholem, zatoczył się po kuchni i przez nieuwagę upuścił swoje arcydzieło. Pierniczek niestety zamienił się w kupkę okruchów, a różowy lukier pobrudził podłogę, którą Vilberg mył przez pół dnia na własnych kolanach. Oczywiście Złotowłosy był przerażony, gdy Tom tak jawnie pogwałcił jego ciężką pracę. Na zmianę purpurowiał i bladł i, by zapobiec zbliżającemu się atakowi agresji, polał jeszcze jedną kolejką. W końcu są święta i nie powinno się na siebie złościć, nawet na taką tępotę, jaką bez wątpienia był Tom Hilde.
- Patrzcie - zaczął Rune, który, znajdując się we własnym, żółwiowym świecie, nawet nie zauważył tego krótkiego incydentu, od którego jego kolegom aż zaparło dech w piersiach. - Zrobiłem Fanniska w żółtym plastronie!
Fannisek, zobaczywszy piernika wyglądającego żywcem jak on - z tym samym spojrzeniem pod byka, z tą samą fryzurą i z żółtym plastronem z wielką jedynką pośrodku - uśmiechnął się szeroko, a po jego policzkach spłynęły ogromne łzy. Gest Velty wzruszył go bardziej niż hymn norweski zagrany po jego pierwszym zwycięstwie. Nie minęła chwila, a już przytulał się do kolegi, zasypując jego dzieło komplementami i obiecując, że nigdy przenigdy nie zje ów piernika, a co więcej, że nawet włoży go do specjalnego hermetycznego pojemniczka i postawi w swoim salonie, co by odwiedzający również mogli go podziwiać. Również sam Rune wzruszył się niebywale i postanowił, że, gdy Anders wygra Kryształową Kulę, upiecze ogromnego (jebanie wielkiego, gdybyśmy chcieli dokładnie cytować Velczynę) piernika w kształcie Fannisa wskakującego na podium i dumnie unoszącego trofeum.
I gdy tak chłopcy płakali sobie w swoje kołnierze i zachwycali się swoimi wizjonerskimi wizjami, Andreas Stjernen wpadł na genialny, w swoim mniemaniu oczywiście, pomysł. Bo od dziecka marzył, by zostać Świętym Mikołajem i uszczęśliwiać każdego bez wyjątku. W końcu wszyscy zasługują na prezenty! O tak, Stjernen lubi być hojny!
- Hilde, trzeźwiej, potrzebuję renifera!
- Njeee - Wybełkotał blondyn, tuląc do serca butelkę polskiej wódki.
Stjernen szybko zorientował się, że Tom nie puści flaszki, póki całej nie opróżni, więc postanowił zostawić go w spokoju. Cóż, obejdzie się bez renifera!
- Vilbergu kochaniutki, jakie ty masz piękne i zdrowe włosy! To ty czy twoja nowa schauma? - Stjerni zatrzepotał rzęsami w stronę Andreasa V., który od kilku minut wysyłał jakieś głupie tweety.
- Chwalą kogoś, pewnie mnie. - Złotowłosy podniósł wzrok z nad telefonu i przyjrzał się swojemu koledze. - Czego dusza pragnie?
- Przyda mi się ten twój ohydny, czerwony sweter, wata i jakiś worek na śmieci...

***

- Ty matole, biały barszcz? BIAŁY??? Ja pieprzę, z kim ja pracuję! - Murańka teatralnym gestem przyłożył dłoń do czoło, z całych sił starając się nie wybuchnąć niczym Pointner w trenerskim gnieździe. Jak Apoloniusza kochał, gdyby miał chorągiewkę, to by nią zaraz o coś uderzył, a najprawdopodobniej o pusty łeb Ziobry. No bo kto widział, by bożonarodzeniowy barszcz był biały? Czy ten Ziobro jest taki tępy czy tylko jest daltonistą?
- Jakby to robiło jakąś różnicę. - Obruszył się Janek, wydymając wargi i chowając ręce w kieszeniach.
- Gigantyczną, na litość Boską!
- Powinieneś księdzem zostać, a nie dzieci robić.
- Odezwał się!
- Idiota!
- Debil!
- Więc jaki ten barszcz? Bo muszę na chatę spadać, dziecko wykąpać. - Jan gniewnie łupnął spojrzeniem na młodszego kolegę. Ten uniósł ręce w geście poddania.
- Czerwony. I nawet mi nic o dzieciach nie mów, bo dzisiaj w nocy moja kolej wstawania do Klimka Dżuniora.
- A mamusia mówiła, że seks dopiero po ślubie...
- Co wy tu robicie?!
Chłopcy aż się wyprostowali, gdy zabrzmiał nad nimi ostry baryton Stefana Huli. Zaczerwienili się po koniuszki uszów, zawstydzeni tym, że zostali przyłapani na gorącym uczynku. Każdy się stara, w fartuszkach stoi od samego rana w kuchni, a oni, jak te dwie ciamajdy, w Biedronce kupują...
I wtedy duet Murańka&Ziobro zauważył wózek wypełniony biedronkowymi pierogami...
- Co do cholery...
- HE HE HE! - Nieważne stały się barszcze i pierogi, bo oto w rozpędzonym wózku pchanym przez Macieja Kota prosto na towarzystwo pędził nie kto inny jak Piotr Żyła...

***

 Schlierenzauer i Hayböck opadli na drewnianą ławkę i pijąc hipsterską kawą, zaczęli przeszukiwać Google w celu znalezienia jak najlepszego prezentu dla Sandry, Gregusiowej lubej, gdyż Gregor nie chciał ofiarować jej po raz tysięczny tych samych skarpetek od Prady. Raz przecież może szarpnąć się na coś lepszego! Gdyby to jeszcze było takie łatwe... W ciągu dwóch godzin przelecieli pół galerii, a jedyne zakupy, jakie zrobili to kilka wełnianych swetrów ze świątecznym motywem i jakieś eko-wino. W końcu samemu sobie prezenty też trzeba dawać!
- A ty co kupiłeś Verze? - Zaciekawił się Gregor, gdy Google po raz pierwszy raz w życiu go rozczarowały brakiem sensownych i niebanalnych pomysłów świątecznych.
- Choinkę z makaronu. - Michi wypiął dumnie pierś.
Gregor, zamiast winszować pomysłowości, opluł się kawą.
- Ja nie wiem, jak mogłeś ją wyrwać, skoro jesteś takim tępym matołem. Kto daje dziewczynie takie prezenty?
- Na pewno jej się spodoba! - Michcio zwiesił smutno głowę, poruszony uwagą przyjaciela. Przecież się starał i naprawdę jest najlepszym chłopakiem na świecie...
- Jesteś najgorszym chłopakiem na świecie, na stówę!
... albo i nie.
- Serio, jak ty ją wyhaczyłeś? Na bezradnego chłopczynę czy na forsę?
- No wiesz co? - Hayböckowi nie podobał się kierunek, w którym zmierzała ich rozmowa, albowiem kochał Verę i wierzył, że ona jest z nim dla jego wnętrza, a nie dla pięknej buźki czy portfela wypełnionego grubym ojrem.
- Nieważne. Lepiej dokup coś do tej choinki. Rusz tym chudym tyłkiem i w drogę! - Schlieri wstał z ławki i wyrzuciwszy styropianowy kubek do kosza, poganiał Michaela.
- Naprawdę uważasz, że mam chudy tyłek? Bo myślałem, by schudnąć i...
- Nudeln, staph! Jest idealnie, a teraz chodź.
I wyruszyli, dalej buszując po sklepach i niemal umierając od miliona ludzi, ich torbów i rozwrzeszczanych dzieci plujących na prawo i lewo. Ale ich katorgi się opłaciły i chłopcy w końcu kupili dwie pary - odpowiednio po jednej dla Sandry i Very - skarpetek od Prady...

***

- Wiesz co? Ja bym to kupił paluszki rybne, ale w tych biedronkowych to więcej jest panierki niż ryby. A gdybyśmy my je robili, to przecież nie odstawilibyśmy takiej fuszerki. - Kot pokiwał smutną głową, tonąc w rozważaniach na temat ryb. - A ty, Piter, co myślisz?
Piotrek uśmiechnął się iście diabelsko i nie bacząc na ludzi wokół, wskoczył do sklepowego wózka, chichocząc wniebogłosy.
- Kocie, zostań moim psem zaprzęgowym!
- Za dużo wajcenków, kolego. - Maciej zaśmiał się, ale nie mógł powiedzieć, że pomysł Żyły mu się nie spodobał. Było wręcz przeciwnie, gdyż w głowie Maciejki od dawna żyło marzenie, by zrobić w sklepie totalną rozpierduchę, a przy okazji przejechać się takim wózkiem.
- Nie bój żaby i wiśta wio! - Piotrek zakręcił ręką nad głowę, jakby imitując lasso.
Kot, nie myśląc długo, wrzucił do wózka ryby, które już wcześniej wybrał i uchwyciwszy poręczy tej supi maszyny, zaczął biec.
- Z drogi śledzie, bo petarda jedzie! - Zawył.
- HE HE HE! - Wtórował mu śmiechem Żyła.
I pędzili tak przez sklep, ledwo wyrabiając na zakrętach i omal nie taranując Michała Wiśniewskiego, póki nie wykoleili się na, o zgrozo, swoich kadrowych kolegach!
- CO WY TUTAJ ROBICIE? ZAKUPY. DLACZEGO? BO GOTOWANIE JEST DLA BAB! - Wykrzyknęli chórem.
- Ja pierdolę, biedronkowa wigilia. - Podsumował krótko Klemens.

***

Bardal poruszył się gwałtownie, gdy jakiś niewyraźny szmer przeciął powietrze. Brunet zmrużył oczy i przebadawszy przestrzeń dookoła, przeniósł zaniepokojony wzrok na Gangnesa, który nie odlepiał patrzałek od telewizora od bitej godziny.
- Kenny, słyszałeś to? - Zapytał konspiracyjnym tonem, na co Kenneth wzruszył lekceważąco ramionami.
- Pewni Hildeła znowu się upiła i tańszy na blacie Vilberga z miotłą.
- Pewnie masz rację. - Zgodził się Anders i powrócił do oglądania. Jednakże długo nie było mu dane cieszyć się seansem, gdyż hałas powtórzył się jeszcze dwukrotnie, z czego za ostatnim razem był to już ewidentny rumor, który został usłyszany nawet przez Kennecika.
- Okej, trochę się boję. - Stwierdził młodszy ze skoczków, po czym schował się za Bardalem, bo, jak uznał, Bardal, jako doświadczony ojciec ziemniaczanej rodziny ma wprawę w radzeniu sobie z potworami, smokami czy innymi paszczurami.
Żadnego paszczura jednak nie było. Zamiast niego do pokoju wtoczyła się (i to dosłownie) anorektyczna wersja Świętego Mikołaja z workiem na śmieci w jednej ręce i ze smyczą, na końcu której końcu znajdował się Rune, w drugiej. Chłopcy patrzyli na tą szopkę z ustami otworzonymi zupełnie jakby byli Romanem Koudelką podczas lotu i nie wierzyli własnym oczom.
- O w dupę Tepesa, co za jaja. - Szepnął do Kennetha Anders.
- Ja wciąż się boję. - Kenny mocniej przylgnął do kumpla, nie spuszczając czujnego spojrzenia z tego czegoś. Czymkolwiek to było.
- Rune, wszystko w porządku? - Zapytał cicho Bardal, ale Velta pokręcił głową.
- Ja nie żaden Rune, ja żółw! Bo renifera zabrakło na magazynie, a co to za Święty Mikołaj bez magicznego pomocnika? Więc...
- Rudolfie, cichaj! - Burknęły usta schowanego za watą dziwnego przybysza ubranego w jakąś ohydną szmatę, zupełnie jakby wziętą z szafy Vilberga, pomyślał Bardal.
Konsternacja skoczków urosła jeszcze bardziej, gdy ów stwór zaczął wyciągać z worka... prezenty?
- Dla Bardalka mamy tutaj kilo ziemniaków, a dla Kennecika ruską wódkę, co by nam się trochę chłopczyna rozszalał. Ale nie za bardzo, bo za rok rózga! - Brodaty pan pogroził palcem Gangesowi i śmiejąc się do samego siebie, opuścił pokój, ciągnąc za sobą uwiązanego Vee.. żółwia. - Wesołych Świąt, ho ho ho!
- Kurwa, Kenneth, co to było?
- Święty Mikołaj! - Odparł Kenni, wciąż niedowierzając własnemu szczęściu. - Rany Julek, spotkaliśmy prawdziwego Świętego Mikołaja! Chłopaki nam nie uwierzą!!!
- Ja pieprzę!!!

***

Apoloniusz Tajner ze swoistym wzruszeniem przetasował zebranych wzrokiem i trzymając w dłoniach opłatek zaczął przemówienie, które tak pieczołowicie układał przez cały ranek, przez co nie mógł ku własnemu ubolewaniu wziąć czynnego udziału w przedświątecznym sprzątaniu.
- Milusińscy moi! Cieszę się, że zebraliśmy się tutaj wszyscy razem, przy tym świątecznym stole, który wręcz ugina się od jedzenia przygotowanego w tym roku przez naszych skoczków, którzy, jak widać, oprócz talentu sportowego posiadają i talent kulinarny!
Nie wiedząc czemu, skoczkowie na te słowa pochylili głowy, chowając swoje zaczerwienione policzki. Polo jednakże uznał to za dobry znak, w końcu skromność to taka ważna cnota w dzisiejszych czasach! Te jego chłopaki to jednak porządne chłopy są!
- Wszystko wygląda genialnie i aż nie mogę się doczekać, by zakosztować tych wspaniałości! Ale zanim to nastąpi chciałbym życzyć sobie i Wam, by następny rok był równie owocny jak ten, który już powoli przemija. Byśmy nieprzerwanie parli do przodu, spełniając zamierzone cele i marzenia oraz by nigdy nie opuszczał nas duch walki. Jesteśmy drużyną i to zaprowadzi nas na szczyt! Poza tym życzę Wam spokojnych, rodzinnych świąt...
- Spokojnych jak na wojnie. - Wtrącił cicho Żyła, ale oczywiście został usłyszany przez wszystkich, którzy zareagowali tłumionym śmiechem.
-... samorealizacji, dalekich lotów i ogólnie wesołych świąt.
- Wesołych świąt! - Powtórzyli wszyscy chórem i wzięli się za łamanie się opłatkiem i składanie bardziej indywidualnych życzeń. Biedronkowa wieczerza jakby przestała mieć znaczenie w tej rodzinnej, sielskiej atmosferze, gdzie każdy czuł się jak w domu i mógł śpiewać kolędy, drąc eis przy tym  wniebogłosy.
Wesołych!
**************

Taki to mój sposób na powiedzenie "Wesołych Świąt!", zrodzony przy dekorowaniu pierniczków i słuchaniu Last Christmas. Takie bzdury, czasami nawet sama nie wiedziałam, co piszę xD. No i oczywiście dołączam się do życzeń Apoloniusza i mam nadzieję, że te święta będą dla Was wyjątkowe i warte zapamiętania. Wesołych, kochane!
A, nie znalazłam żadnego odpowiedniego zdjęcia do nagłówka, dzięki czemu wreszcie mogłam wykorzystać umiejętności nabyte na studiach i pobawić się w gimpie heheszky.

PS. Będę wdzięczna za zostawienie głosu w ankiecie!